Oparzenie słoneczne - ku przestrodze (wpis tylko dla ludzi o mocnych nerwach)
Długo się zastanawiałam czy powinnam się przełamać i ukazać się Wam z tej mojej paskudniejszej strony. Doszłam jednak do wniosku, że może moja historia na tyle kogoś przestraszy/uczuli, że nie popełni mojego błędu...
Jak już wiecie z poprzednich wpisów - ostatni urlop spędziłam w Austrii oraz Czechach. Austriacki urlop miał być bardzo atrakcyjny i upstrzony wieloma atrakcjami. Zapewne taki by był, bo początek zapowiadał się niezwykle ciekawie, ale niestety komuś tutaj troszkę zabrakło rozumku bardzo delikatnie mówiąc... a tym kimś byłam ja. Tak moi drodzy - ta, która zajmuje się dystrybucją kolagenu od 3 lat, ta która WIE, że ze słońcem nie ma żartów... polazła w góry bez żadnego przygotowania się do walki ze zdradliwymi promieniami... Jakoś nie spodziewałam się, że rejony, w które się wybieramy będą zupełnie inne niż te, które mieliśmy za oknem (za oknem były góry z drzewami, a my pojechaliśmy w góry bez drzew). Nie spodziewałam się, bo jakoś średnio mi wychodzi przygotowywanie się przed podróżą... No i stało się. Po całodziennej ekspozycji w straszliwym skwarze nie pomógł mi nawet mój kosmiczny kapelutek ;)
Już w drodze powrotnej pojawiło się duże zaczerwienienie i pieczenie, więc postanowiłam kupić jogurt, ale niestety jogurtu nigdzie nie było i kupiłam skondensowane mleczko do kawy... To nie był najlepszy pomysł ;) Musiał tam być jednak cukier, bo coś mi się scukrzyło na dekolcie i wcale nie czułam ulgi...
Noc była koszmarem. Spałam tylko na plecach. Jak się okazało później - w takiej pozycji musiałam spędzić kolejnych kilka nocy, podczas których marzyłam o spaniu na boku lub brzuchu... Później Misiek kupił mi Bepanthen w spray'u, który trochę mi ulżył. Niestety nie była to ulga, której się spodziewałam. W międzyczasie zmieniliśmy Kappl na Abtenau, a tam cudowna Pani Barbara jak tylko zobaczyła moje oparzenie wyciągnęła z lodówki twarożek i dopiero on przyniósł mi ulgę. Smarowałam się nim jeszcze przez kilka dni. Nieprzyjemne tylko było jego wysychanie co kilkanaście minut. Trzeba było wtedy zmyć schnącą skorupkę i na nowo się posmarować, co nie było zbyt przyjemnym zajęciem...
Jak widać na zdjęciach najpierw na skórze pojawiły się twarde grudy, jak przy uczuleniu. Potem skóra zaczęła trochę schodzić, pojawiły się też ogromne, piekące bąble. Ciągle nie mogłam spać na boku. Po zmianie kwatery w Abtenau na hotel w Pradze (o tym wszystkim napiszę w innych notkach) bąble pewnej nocy w końcu pękły i skóra zaczęła schodzić płatami. W tym czasie kupiłam sobie Panthenol, który pomógł w procesie regeneracji skóry. BARDZO żałuję, że nie miałam ze sobą kolagenu (bałam się upałów, bo kolagen jest bardzo wrażliwy na temperaturę), bo gdybym miała go pierwszej nocy to prawdopodobnie udałoby mi się uratować skórę przed bąblami...
Wstydzę się swojej głupoty, ale jeśli znajdzie się choć jednak osoba, która pod wpływem mojego wpisu będzie pamiętała o posmarowaniu się kremem czy olejkiem z filtrem podczas słonecznego dnia - będę zadowolona :) Bądźcie mądrzejsi od autorki tego bloga :)
Jak klikniesz w link poniżej zobaczysz zdjęcie. Jeśli masz słabe nerwy - nie zaglądaj :)
Jak już wiecie z poprzednich wpisów - ostatni urlop spędziłam w Austrii oraz Czechach. Austriacki urlop miał być bardzo atrakcyjny i upstrzony wieloma atrakcjami. Zapewne taki by był, bo początek zapowiadał się niezwykle ciekawie, ale niestety komuś tutaj troszkę zabrakło rozumku bardzo delikatnie mówiąc... a tym kimś byłam ja. Tak moi drodzy - ta, która zajmuje się dystrybucją kolagenu od 3 lat, ta która WIE, że ze słońcem nie ma żartów... polazła w góry bez żadnego przygotowania się do walki ze zdradliwymi promieniami... Jakoś nie spodziewałam się, że rejony, w które się wybieramy będą zupełnie inne niż te, które mieliśmy za oknem (za oknem były góry z drzewami, a my pojechaliśmy w góry bez drzew). Nie spodziewałam się, bo jakoś średnio mi wychodzi przygotowywanie się przed podróżą... No i stało się. Po całodziennej ekspozycji w straszliwym skwarze nie pomógł mi nawet mój kosmiczny kapelutek ;)
Już w drodze powrotnej pojawiło się duże zaczerwienienie i pieczenie, więc postanowiłam kupić jogurt, ale niestety jogurtu nigdzie nie było i kupiłam skondensowane mleczko do kawy... To nie był najlepszy pomysł ;) Musiał tam być jednak cukier, bo coś mi się scukrzyło na dekolcie i wcale nie czułam ulgi...
Noc była koszmarem. Spałam tylko na plecach. Jak się okazało później - w takiej pozycji musiałam spędzić kolejnych kilka nocy, podczas których marzyłam o spaniu na boku lub brzuchu... Później Misiek kupił mi Bepanthen w spray'u, który trochę mi ulżył. Niestety nie była to ulga, której się spodziewałam. W międzyczasie zmieniliśmy Kappl na Abtenau, a tam cudowna Pani Barbara jak tylko zobaczyła moje oparzenie wyciągnęła z lodówki twarożek i dopiero on przyniósł mi ulgę. Smarowałam się nim jeszcze przez kilka dni. Nieprzyjemne tylko było jego wysychanie co kilkanaście minut. Trzeba było wtedy zmyć schnącą skorupkę i na nowo się posmarować, co nie było zbyt przyjemnym zajęciem...
Jak widać na zdjęciach najpierw na skórze pojawiły się twarde grudy, jak przy uczuleniu. Potem skóra zaczęła trochę schodzić, pojawiły się też ogromne, piekące bąble. Ciągle nie mogłam spać na boku. Po zmianie kwatery w Abtenau na hotel w Pradze (o tym wszystkim napiszę w innych notkach) bąble pewnej nocy w końcu pękły i skóra zaczęła schodzić płatami. W tym czasie kupiłam sobie Panthenol, który pomógł w procesie regeneracji skóry. BARDZO żałuję, że nie miałam ze sobą kolagenu (bałam się upałów, bo kolagen jest bardzo wrażliwy na temperaturę), bo gdybym miała go pierwszej nocy to prawdopodobnie udałoby mi się uratować skórę przed bąblami...
Wstydzę się swojej głupoty, ale jeśli znajdzie się choć jednak osoba, która pod wpływem mojego wpisu będzie pamiętała o posmarowaniu się kremem czy olejkiem z filtrem podczas słonecznego dnia - będę zadowolona :) Bądźcie mądrzejsi od autorki tego bloga :)
Jak klikniesz w link poniżej zobaczysz zdjęcie. Jeśli masz słabe nerwy - nie zaglądaj :)
Oparzenie słoneczne - ku przestrodze (wpis tylko dla ludzi o mocnych nerwach)
Reviewed by Dudzinka
on
07:02
Rating:
omg-kobieto, ale się urządziłaś! współczuję bardzo.
OdpowiedzUsuńOhh Aga - teraz jest mi już cudownie... Czasem trzeba dostać porządnie po tyłku, żeby się czegoś nauczyć. Mogło być gorzej... Poza tym we wszystkim doszukuję się jakiegoś sensu - może musiałam się poparzyć, żebym mogła o tym napisać i uratować kilka istnień ludzkich ;)
OdpowiedzUsuń@Dzudzi, czyli wszystko ma swój sens :)) nawet takie poparzenie słoneczne. Wyobrażam sobie jak musiało boleć
OdpowiedzUsuńwspółczuję! ja kiedyś poparzyłam się na solarium! ;/ i to na pupie :((
OdpowiedzUsuńPrzestroga przestrogą, a człowiek, to takie stworzenie, co to szybko zapomina o tym co złe. Na swoje wyjazdy jestem zaopatrzona zawsze w duuuży filtr, ale chwila zapomnienia może się przydarzyć nie wiadomo kiedy, jak to sama odczułaś biedaczku :*
OdpowiedzUsuńOjejku, na pupie... nie wyobrażam sobie - to dopiero musiało być straszne...
OdpowiedzUsuń